Greków przejdziemy, Szkotów pobijemy?

Po pewnym, acz lekko zaskakującym przejściu reprezentantów Hellady, w czwartkowy wieczór Legionistom przyjdzie zmierzyć się z Glasgow Rangers, zespołem, który tak niewiele znaczy w piłkarskiej Europie, że sama jego nazwa, bo przecież nie znajomość przez kibiców kadry tego klubu ani oczekiwania względem poziomu, przyciągnie na stadion przy Łazienkowskiej prawdopodobnie komplet widzów.

Czy Legia odnajdzie się w rywalizacji z "The Gers"? Czy to aby nie zbyt wysoki poziom dla niezbyt stabilnie działającego polskiego klubu, który, przypomnijmy, nie bez powodu nie wygrał poprzedniego sezonu na własnym podwórku? Myślę, że dla "zdrowotności duszy" chwilowo możemy, a nawet powinniśmy, porzucić skrupulatne analizy i popuścić wodze fantazji. Historia zna przecież przypadki, kiedy zespół niespecjalnie radzący sobie w lidze, albo mający chwilowe zjazdy formy, w pucharach jakby się odradzał na nowo i rozbijał rywala w pył.

Nie da się wybrać kilku czy kilkunastu spotkań, w których klub skazywany na pożarcie przechylał szalę zwycięstwa na swoją stronę, historia pamięta takich przypadków zbyt dużo. Skoro w futbolu te wszystkie rzeczy miały już miejsce, to dlaczego Legia, przed czwartkowym spotkaniem stawiana w roli Dawida przeciwko Goliatowi, nie miałaby dokonać niemożliwego i awansować do uprawnionej fazy grupowej "Europa League"?

Wypisałbym te powody, nawet całe ich mnóstwo, ale zgodnie z sugestią z poprzedniego akapitu postanowiłem porzucić analizowanie i przejmowanie się czwartkową rywalizacją. Puszczam wodze fantazji, oglądając w Internecie, piękniejsze niż Glasgow Rangers, oblicze Szkocji.

Na przykład takie. Do zobaczenia w czwartek na pełnym stadionie.


Komentarze