O ludziach, którzy nie kochają futbolu

Gdyby realia wokół Legii przenieść na serial, to nosiłby on tytuł: "Klub z papieru". Również fabuła miałaby dużo wspólnego z serialem produkcji Netflixa. Główna postać rekrutuje współpracowników, którzy na stałe wprowadzą największy polski klub do europejskich pucharów. Jegomość ma fundusze, zaufanych ludzi, papierową makietę Legia Training Center i wizję oraz szczegółowo rozpisany plan, dzięki któremu tę wizję zrealizuje. Nie chcąc zdradzać fabuły oryginalnego serialu dodam tylko, że, jak to w życiu, nie wszystko idzie zgodnie z planem i czasem trzeba... improwizować. Albo mieć plan B.

Dariusz Mioduski ostatnimi czasy nie sprawiał wrażenia, jakoby posiadał jakikolwiek inny plan poza nie-byciem Bogusławem Leśnodorskim, byłym prezesem klubu. Od czasu, kiedy objął samodzielne rządy w Legii niewiele z tego zawiłego planu wynika, poza trwaniem w przekonaniu, że drużyna nie potrzebuje trenera z prawdziwego zdarzenia, więc może go zmieniać co kilka miesięcy, oraz, że Prezes Mioduski doskonale dogaduje się z właścicielem Mioduskim. No i oczywiście poza tym, że skutkiem prezesowskich przekonań jest to, że Legia zakończyła poprzedni sezon bez ani jednego trofeum. To, trzeba przyznać, właścicielowi Legii wyszło perfekcyjnie i nikt mu nie może zarzucić, że w tym obszarze przypomina on Leśnodorskiego.

O nieustannych zmianach trenerów już wspomniałem. Po zwolnieniu Sa Pinto, a jeszcze przed oficjalnym zatrudnieniem Vukovicia "na stałe", w sieci pobrzmiewał rechot kibiców: karuzela przy Łazienkowskiej jest rozpędzona tak mocno, że za chwilę Mioduski ponownie zatrudni Romeo Jozaka, i to przed spłaceniem jego poprzedniego kontraktu. Śmiechom w internecie nie było końca, a sytuacja coraz bardziej zaczęła denerwować kibiców warszawskiego klubu.

Obecnie coś w Legii drgnęło. Pojawiła się nadzieja, że właściciel i Prezes w jednej osobie nie zwolni Aleksandara Vukovicia tak szybko, jak życzyłaby sobie część zniecierpliwionych fanów. Czy w dłuższej perspektywie z korzyścią dla zespołu - to już inna kwestia, ale jest szansa, że karuzela trenerska, a tym samym proces wpajania coraz to nowszych wizji, zostanie przy Łazienkowskiej zatrzymany na trochę dłużej. Na ile jest to efekt przemyśleń Dariusza Mioduskiego, a na ile brak pieniędzy na kontrakty kolejnych szkoleniowców, tego do końca nie wiadomo, ale jest to działanie w moim przekonaniu pozytywne. Tak jak nikt nie jest większy niż klub, tak żaden piłkarz nie może być w drużynie ważniejszy niż trener, a ośrodek odpowiadający za dobór trenerów nie powinien się znajdować w szatni. Trener, aby wpoić zawodnikom swoją wizję zespołu, powinien otrzymać czas. W Legii tego czasu, podobnie jak cierpliwości, ostatnio brakowało.

Piszę o cierpliwym podejściu do rozliczania trenerów, bo szlag mnie trafia, kiedy na boisku widzę drużynę Legii, konkretnych piłkarzy, których gra w dużo większym stopniu ma przełożenie na wynik. Znajomy twierdzi, że relacje między zawodnikami najlepiej odzwierciedlają ich boiskowe zachowania, a dokładnie ich brak. Kiedy jakiś zawodnik Legii zostanie brutalnie sfaulowany, do sprawcy faulu nikt nie podbiega. Tak było np. w przypadku faulu Musondy na Kante w meczu ze Śląskiem - brak jakiejkolwiek reakcji ze strony przebywających na boisku, w tym kapitana drużyny. I kolega Kuba ma rację - to są koledzy z pracy. Mówią sobie cześć, zachowują się w stosunku do siebie poprawnie, ale żaden za drugim nie skoczyłby w ogień. Zresztą, trudno też od wszystkich tego wymagać, skoro częste zmiany trenerów i wizji zespołu doprowadziły do sytuacji w której starej szatni już nie ma, a nowa nie zdążyła się jeszcze ukształtować.

Z drugiej strony nie da się tłumaczyć piłkarzy brakiem zaangażowania na boisku, co leży przecież w zakresie ich obowiązków. O ile można nie zauważyć (albo nie chcieć zauważyć), lub nie umieć zareagować na brutalność rywala, to już podstawowych piłkarskich odruchów, jak chociażby pokazanie się koledze na czystej pozycji, należy od zawodników Legii wymagać. Od początku sezonu obserwuję (choć też trzeba przyznać, że coraz rzadziej) zadziwiający odruch piłkarza z Ł3 - chowanie się za plecami rywala. Niedokładności, takiego zwykłego niechlujstwa w wykonywaniu stałych fragmentów gry już nawet nie wspominam, bo to piłkarski elementarz. Do tego dochodzą pomeczowe wypowiedzi, pełne frazesów o "niezłej grze", "wyciąganiu wniosków" i "lepszej postawie rywala" i w człowieku aż się gotuje od słuchania tych pierdół. Zawsze uważałem, że wypowiedzi w przerwach spotkań i tuż po nich są zbędne, bo nie wnoszą nic do tematu. Zachodzę w głowę jak piłkarz, któremu płacą za to, że robi to o czym marzą miliony dzieciaków na całym świecie, może po kilku nieudanych dośrodkowaniach z rzutu rożnego wyjść do dziennikarzy i tłumaczyć, że rywal dziś nie pozwolił im dziś rozwinąć skrzydeł. Albo kiedy rzuty wolne wykonywane przez niego za każdym razem kończą się na nietrafieniu w światło bramki.

To są ludzie, którzy nie kochają futbolu. Ludzie, którzy traktują grę w klubie piłkarskim jak zwykłą pracę, z musu, z konieczności, na pewno nie z miłości do futbolu. Gdyby kochali futbol, chcieliby się doskonalić, chcieliby zostawać po treningach po to, by ćwiczyć stałe fragmenty gry, z którymi mają problem. Zostaliby dłużej na siłowni. Biegaliby po lesie po godzinach, pracując nad wydolnością. W znakomitej większości - nie robią tego. Nie kochają tego, co robią, nie kochają futbolu. Są zawodowcami: dostają za uprawianie futbolu pieniądze, ale go nie kochają. Nie obchodzą ich kibice. To zwykle nawet nie są przyjaciele, to zwyczajni jak pisałem wcześniej, koledzy z pracy. "Łączy ich tylko nadawca przelewu". Pozwalam sobie na tę małą dygresję, bo sam kocham futbol i jako mały chłopak marzyłem o tym, by w ten sposób zarabiać na życie.

Mimo to mecze ze Śląskiem (choć bezbramkowo zremisowany) i z Atromitosem (również bezbramkowo zremisowany) tchnęły odrobinę (z akcentem na "odrobinę") nadziei w kibiców Legii. Pozostaje mieć nadzieję, że również w samych piłkarzy. Jeśli Antolić zaczął biegać, podawać i generalnie wygląda dużo lepiej niż we wszystkich swoich występach z eLką na piersi, to najwyraźniej metody Vukovicia zaczynają, bardzo powoli, przynosić efekt i potrzeba więcej czasu. Vuković dobrym meczem z Grekami kupił sobie czas. Pytanie czy Prezes, ponownie próbując odwrócić uwagę od samego siebie i sposobu zarządzania klubem, wykaże się cierpliwością i zaufa mu do końca. Odpowiedź, w razie braku awansu do kolejnej rundy eliminacji Ligi Europy, poznamy najprawdopodobniej już w przyszłym tygodniu.

Photo by Jhan Castillón on Unsplash

Komentarze